Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Ciężki przekaz, czyli polski hip hop na salonach

Artykuły /

Rap robi się z niezgody na rzeczywistość i własną sytuację. Problem zaczyna się, gdy bogata klasa średnia zaczyna nawijać o tym, że zawsze chciała być z bloku. Z tego samego bloku, z którego chłopaki bez kasy i perspektyw próbują uciec. Z tej samej ławki, na której profesorscy synowie nie przetrwaliby kwadransa. Nadchodzą uprzywilejowani, chcąc zawłaszczyć muzykę wykluczonych.

Z hip hopem jest trochę jak z disco polo – pogardzane przez dekady jako jednocześnie śmieszne i niebezpieczne*, z obcą klasie średniej, wręcz groźną w jej oczach narracją i estetyką, powolutku, krok po kroczku, prawie bezszelestnie inkorporowane zostały do obowiązującego pakietu „stylówy”. Sportowe buty, bluzy udające osiedlowe marki – udające bez przekonania, bo koleś z mojej klatki nie włoży MISBHV, a pozujący na luzaka z ławki student filozofii na UW nie pokaże się w marce Prosto – bit, słowiański przykuc i teksty o ciężkim życiu, używkach i dziewczynach – wszystko to przeniknęło do popkulturowej bańki, by móc tam osiągnąć swój świt, szczyt (wszyscy w butach Puma) i zmierzch, czyli: by zostać przetrawione i wyplute. Czy klasa średnia, której osiedlowe zasady i być-albo-nie-być, nomen omen, średnio dotyczą, ma kolejną zabawę?

Puszczamy to gówno w osiedla, to styl jak brzytwa ostry

„Zachwyt” bananowej młodzieży nad hip hopem, nie tylko jako stylem muzycznym (bo z takimi romansami mieliśmy do czynienia lata temu – patrz Fisz i Emade), ale stylem życia, bycia, ubioru i zabawy, musiał skutkować pojawieniem się mnogości młodych artystów, którzy chcieliby wykonać salto i zapożyczyć zapożyczenie. Czyli innymi słowy: pożyczyć od czarnych, wykluczonych przede wszystkim przez białych, rap, a potem zrobić z niego medium, pod które podłożą własne treści. To treści, w których jednak z konieczności brakuje narracji o biedzie, marginalizacji i strachu, a „uliczne” historie są zmyślane lub spychane na bok kosztem eksploatacji tematyki relacji, seksu i codzienności bogatych dzieciaków, mających pod ręką o czym tylko zamarzą. Mata czy ReTo to oczywiście nie pierwsze takie przypadki na polskiej scenie – pamiętajmy choćby o Tedem. W ich przypadku jednak bragga szczupłych osiemnastolatków we fryzurkach prosto z salonu nie wytrzymuje porównania nawet z czasami Kołcza i Kiełbasy. Paradoksalnie przedstawiciele wytwórni Wielkie Joł byli, z kajdanami z plastikowego złota na szyjach, bardziej wiarygodni w swoim samozadowoleniu i rozrzucaniu wokół dwustuzłotówek niż synowie profesorów i adwokatów, nagle pragnący być „ziomkami”. Być może w liceum Batorego w Warszawie utwór Patointeligencja, mający szokować faktem, że młodzież pije, pali, bierze narkotyki oraz uprawia seks z osobami, których nie kocha, wzbudza jakieś poruszenie i chęć utożsamiania się z podmiotem lirycznym. Na ławkach go nie słychać.

Bloki, klatki, jak nie rozumiesz – wpadnij

Nie jest oczywiście prawdą, że polski hip hop był i jest tworzony tylko przez osoby, które nie mają grosza przy duszy i kanalizują poprzez tę muzykę swój gniew, rozczarowanie i ciężki los. Zazwyczaj jednak punktem wyjściowym do opisu niezgody na codzienność była, oprócz talentu do tworzenia bitów czy składania rymów, iskra lub inaczej: kopniak od rzeczywistości. Czasem splot umiejętności i szczęścia sprawiał, że przypadkowy chłopak, wywodzący się z tak zwanych trudnych warunków, robił sporą karierę, a jego nazwisko wychodziło poza hip-hopową bańkę. Oprócz Pei czy Pezeta jedną z takich osób jest niewątpliwie Tomasz Chada. Inteligentny, ale złodziej. Utalentowany, ale z problemami. Z ręką do biznesu, ale zawalający każdą relację i uciekający od każdej szansy. Film Proceder, który bije w Polsce rekordy popularności, stara się być o wszystkim i dla wszystkich. Jest w nim zatem przestępca o złotym sercu, który chce dobrze, kocha matkę i kolejne dziewczyny, ale zawsze coś mu się nie udaje. Jest znana aktorka – Małgorzata Kożuchowska w roli Łysej mówi słowo „kurwa” w najbardziej niedorzeczny sposób, jaki słyszałam. Są i, dzięki współscenarzyście Rafałowi Wosiowi, bardziej lub mniej udane wątki społeczne. No i oczywiście muzyka, dla której większość osób idzie do kina, bo Chada to przede wszystkim hipnotyzujący głos i teksty niepozwalające nacisnąć „stop” w odtwarzaczu. To koleś, w którego każde słowo jesteś w stanie uwierzyć, który niemal zawsze kradnie show i błyszczy na dowolnym wspólnym tracku, a ty zapominasz, kto zrobił bit. Dla mnie złodziej brzmi dumnie, nawija wyzywająco Chada w jednym z utworów. Pomimo sukcesu albumów, linii ciuchów i filmu twórczość tego rapera nie była i nie jest strawna dla klasy średniej. To nie plastikowe złoto, marihuana palona na przerwie i nawijka o dziewczynach. To regularny pobyt w zakładach karnych, bicie, handel narkotykami, złość, gniew i poczucie niesprawiedliwości wylewające się z każdego wersu. Chada filmowy jest zresztą sympatyczniejszy od prawdziwego – ten był niegdyś w stanie nagrać na ukochaną kobietę tak brutalny diss, że masz ochotę odciąć sobie uszy. Kino zatem rządzi się swoimi prawami i zmiękcza przesłanie, podając je nam w strawniejszym entourage’u – zamiast złodzieja o twardych pięściach dostajemy lekko zagubionego chłopaka o cudownym uśmiechu. Przynajmniej nie dorobiono na siłę happy endu. Chłopcy z warszawskiego liceum mogą z lekkim sercem kupić sobie bluzę z nadrukiem „Proceder”.

Jesteś jednym z idiotów, którzy myślą, że być z bloków znaczy przestać się starać

Obrońcy kolonizacji hip hopu przez średnioklasowy przekaz („mam wszystko, ale tak mi smutno”) zdają się twierdzić, że to po prostu muzyka, zestaw dźwięków, pod które można podłożyć absolutnie każdą treść. Że możesz po prostu, będąc dobrze sytuowanym, wziąć sobie muzykę biednych i wpuścić w nią swoje narracje sukcesu czy smutku, niepodbudowane zasadniczym przekazem, który ta konkretna muzyka niesie. Że liczy się produkcja, brzmienie i wygląd wykonawcy, a nie jego szczerość. Jasne, możesz, nikt ci nie zabroni – możesz nawet (jeśli tylko masz pełne kieszenie) zapewnić sobie w ten sposób lepszy start, lepszą wytwórnię i promocję w mediach. Nie tylko muzycznych, ale także tych podejmujących tematykę społeczną. Kogo obchodzi, że syn zbrojarza i pielęgniarki siedzi pod blokiem? Nikogo, tam jego miejsce, TVN nie wyśle tu wozu transmisyjnego. Syn znanego profesora nagrał hip-hopowy kawałek, w którym narzeka na swój bananowy los i podobno, jak próbują przekonać mnie znajomi, „brzmi w tym autentycznie”? Ho, ho, powstają artykuły, wywiady i memy. Liberalne media są trochę zgorszone (seks! narkotyki!), a trochę podekscytowane kolonizacją obcej, dawniej nawet wrogiej estetyki.

Tylko co Mata i Taco Hemingway mają wspólnego choćby z Pezetem z czasów tekstu Ukryty w mieście krzyk? Przypomnijmy:

Marzy mi się czarny Lincoln, lecz jak go wyrwać wilkom/

Rozumiem więc czemu czasem chłopaki biorą Winstrol/

Ludzie kpią z nas zanim nas zdążą poznać/

Biorą nas za przestępców, bo nie widzą w nas dobra.

I dalej: 

Co chcesz od chłopaków, którzy ciągle siedzą na murku/

Jeśli nie zmieniasz nam gruntu, nie podasz nam ręki/

Kręci tym anielski pył i martwi prezydenci/

To z waszych rezydencji świat do tego nas popycha/

Tworzycie nasze wizerunki, lecz nasz problem was nie dotyka/

My chcemy tylko naszą wolność/

Chcemy robić hip hop i mieć spokojną przyszłość.

Kiedy Mata ostatnio siedział na murku? Chyba wtedy, gdy czekał na ubera albo na to, aż po imprezie odbierze go zatroskany ojciec. Cały kłopot z pseudogangsterskimi narracjami dzieci z dobrych domów polega na tym, że są plastikowe i niewiarygodne – bo wiemy, że nic im tak naprawdę nie grozi, że „wszystko będzie dobrze”. Czeka kasa, wygodne łóżko, jeśli trzeba to psychologowie i opłacony odwyk, a wysiłki edukacyjne rodziców (korepetycje, kursy, dobre licea) pomogą dostać się na prestiżowe uczelnie. Ci ludzie nie zapomną o hip-hopowym epizodzie za dziesięć lat – oni zapomną o nim za pięć, gdy będą pisać doktorat z filozofii na UW czy prowadzić własną kancelarię adwokacką. Po prostu zmienią pumy na buty od garnituru i bluzę na marynarkę. Wygładzą klapy i spojrzą w przyszłość. Czy cenne jest to, jak przekonują mnie niektórzy, że teraz „znają swój przywilej” i mówią o tym wprost w zwrotkach? Za bardzo czapkujemy bogatym, którzy potrafią powiedzieć: „No tak, mam kasę, ale potrafię to przyznać”. I co z tego? Nic to nie zmienia w sytuacji niemających tej kasy i klejących bity w domu na starym mikrofonie. Hip hop Maty i Taco Hemingwaya to nie jest hip hop osiedli. To nie jest nasz hip hop.

 

* Z czego zresztą hip-hopowcy zręcznie się wyśmiewali, jak choćby Szops w utworze Kolory sznurowadeł: Te ekipy gnoi mają ponoć fajne najki/ I że zbiją was po zmroku/ Znów mówili w TVN-ie.

** Śródtytuły w tekście pochodzą z utworów Palucha, Szopsa i Kamela.

Magdalena Okraska

Ur. 1981. Etnografka, nauczycielka, działaczka społeczna, feministka. Autorka książki „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”, reportażu o konsekwencjach transformacji. Mieszka w Zawierciu.