Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Ciężar starości, ciężar nudy (Z. Machej „Mroczny przedmiot podążania”)

Recenzje /

Przez Mroczny przedmiot podążania, najnowszy zbiór wierszy Zbigniewa Macheja, brnie się z wieloma trudnościami. Paradoksalnie, bo Machej nie rezygnuje w tym zbiorze ze swej chyba ulubionej formy – krótkich, w zamierzeniu zabawnych, rymowanych rymami czysto częstochowskimi, wierszyków. Wierszyki te czytałam do tej pory z przyjemnością, dużą przyjemnością. W moim ulubionym zbiorze Macheja, Zima w małym mieście na granicy, tworzyły one pełną opowieść – trochę zabawną, trochę smutną, trochę ironiczną. Te lekkie, ale często nie pozbawione goryczy utwory w dosadny sposób komentowały mieszczańską rzeczywistość małego, przygranicznego miasta, do której ja, rodowita cieszynianka, mam stosunek szczególny. Ale nie chodziło tylko o moje „małoojczyźniane” sentymenty. Wiersze te, mimo że nie pisane przez młodzieńca, były świeże, młode, żywe. Można było mówić, że prymitywne, można było krytykować to częstochowskie rymowanie i narzekać, że taka poezja prowadzi donikąd. Ja jednak czytałam ten zbiór z prawdziwą przyjemnością. ­

Tak było. Mroczny przedmiot podążania w rozczarowujący sposób pokazuje, że poezja się starzeje i dzieje się to zaskakująco szybko. Nietrudno się bowiem domyślić, czym jest ów mroczny przedmiot. Starzenie się, przemijanie, umieranie, śmierć – na tych tematach koncentruje się najnowszy tom cieszyńskiego poety. Tematy bardzo obiecujące, biorąc pod uwagę, że wcześniejsza twórczość Macheja skupiała się na nieco innych zagadnieniach. Jednak już po przeczytaniu kilku utworów, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. W Zimie… (uczepiłam się tej Zimy… jak przysłowiowy rzep psiego ogona, ale wydaje mi się ona ważnym punktem odniesienia) miałam wrażenie, że Machej wcale nie chce tych wierszy pisać, że jakoś tak mu po prostu wychodzą, że ta ironia, ten dystans, ta zabawa słowem bierze się z uważnych i wnikliwych obserwacji otaczającej go rzeczywistości. I to było świetne, to chciało się czytać.

W Mrocznym przedmiocie… widać, że Machej chce powiedzieć coś bardzo ważnego i bardzo się stara, żeby nie było to powiedziane w sposób nadęty i napompowany. Ucieka przed patosem w toporną ironię, w efekcie jego opowieść o starzeniu się przypomina zapiski podstarzałego satyra, który jeszcze chętnie by pobiegał za spódniczkami, ale nie pozwalają mu na to wiek i przyzwoitość (albo raczej strach przed „ludzkim gadaniem”). Jak w wierszu Czy stary renomowany poeta:

Czy stary renomowany poeta

w dodatku radca dworu

może sobie pozwolić

na wyjście z pozorów?

Bo ludziska pomyślą

że się ów starzec zbłaźnił

lecąc za młodą laską

do Mariańskich Łaźni

 

Starość w tym tomie jest trochę rubaszna, trochę żałosna, trochę obsceniczna (z jednego z utworów dowiemy się na przykład, że poecie zdarza się czasem nie spuścić wody w toalecie i zapomnieć zapiąć rozporek). Niby świadoma siebie samej, ale ta świadomość wcale nie poprawia sytuacji. Machej otacza się nią niczym murem obronnym, odpierając wszelkie potencjalne ataki krytyki. Bo co można powiedzieć, kiedy poeta przyznaje otwarcie, że pisze, co chce i jak chce, bo jest stary i ma do tego prawo? Jak w utworze A kiedy minie lato:

A kiedy minie lato

i przyjedzie życia jesień

to wtedy można pisać

co język na papier przyniesie

 

Wszyscy wiemy (albo chociaż przeczuwamy), że starość nie należy do najprzyjemniejszych okresów ludzkiego życia. Machej nie mówi o starości nic nowego – to jeszcze mogłabym mu wybaczyć. Sposób, w jaki to robi, jest jednak – po prostu – nudny i męczący.

Dużo w Mrocznym przedmiocie… samokrytyki i autoironii, także w kontekście własnej twórczości. Samokrytyki, chciałoby się powiedzieć, trochę kokieteryjnej. W utworze Już więcej wierszy nie pisać poeta wyznaje bezwstydnie, że właściwie dobrze byłoby w jego przypadku porzucić pisanie, ale jakoś o wstydzie! mi to nie idzie. Po przeczytaniu tego wiersza w mojej wyobraźni od razu pojawił się Grzegorz Markowski, wyśpiewujący z emfazą dwadzieścia lat temu: Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść… itd. Markowski od tego czasu obrósł w estradowy tłuszczyk, ale dalej ma się świetnie i pomimo solennych obietnic, o zejściu ze sceny raczej nie myśli. W przypadku Macheja może być podobnie, biorąc pod uwagę, jakim opasłym tomiszczem uraczył czytelników po sześciu latach milczenia.

Machej nie poprzestaje jedynie na mrocznych rozważaniach o czarnej otchłani i damie z kosą. Szeroko komentuje otaczający go świat. Rzeczywistość polityczna, literacka, telewizyjno-celebrycka mieszają się u niego w jednym tyglu. Nie wiadomo właściwie, o co mu w tym wszystkim chodzi. Ponarzekać na zautomatyzowany, zdziczały świat, potępić gwiazdy i salonowe układy? Zadumać się nad YouTube’em? Pokiwać dobrodusznie głową z pozycji doświadczonego mędrca? Machnąć na to ręką, bo i tak to wszystko to bycie ku śmierci? Intencje pozostają dla mnie nieczytelne.

Jest w tym zbiorze kilka wierszy, nad którymi się zatrzymałam. Kilka prostych, mądrych, ładnych utworów (Dwa wiersze o starej miłości, Płonący pies). Kilka to – jak na zbiór takich rozmiarów – zdecydowanie za mało.

 

 

Zbigniew Machej

Mroczny przedmiot podążania

Biuro Literackie, 2014

Liczba stron: 305