Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Campowa przypowieść („Power Rangers RPM”)

Recenzje /

Podrasowany, choć lata swojej świetności mający już dawno za sobą, pontiac GTO przemierza spaloną słońcem i wyniszczoną bombardowaniami nuklearnymi pustynię. Radio wyłapuje pełne szumów i zakłóceń współrzędne ostatniego bastionu ludzkiej rasy. Kierowca samochodu, młody mężczyzna, zatrzymuje się, widząc na swojej drodze pojedynczy, konający kwiat. Poświęca ostatnią butelkę czystej wody, by przedłużyć nieco egzystencję rośliny. W tym samym momencie zostaje zaatakowany przez patrol androidów.

Chwila kotłowaniny, w czasie której kamera prezentuje nam jedynie gwałtowną grę cieni na piasku oraz wspomniany wyżej kwiat – po czym jest już po wszystkim. Mężczyzna wsiada do samochodu i odjeżdża, pozostawiając za sobą zezłomowane resztki napastników. Mad Max? Terminator? Nie – Power Rangers RPM, jeden z najlepszych seriali post-apo w historii gatunku i jedna z najniezwyklejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek mogliśmy obserwować na ekranach telewizorów.

RPM 01

Lata dziewięćdziesiąte: bazujący na japońskich produkcjach z serii Super Sentai serial Power Rangers rozpala wyobraźnię młodych widzów. Ubrane w barwne kostiumy nastolatki walczą z gumowymi potworami, nasyłanymi na miasto Angel Grove przez wiedźmę o jazgotliwym głosie. Serial bardzo szybko stał się synonimem obciachu i tandety, dziś kojarzony przez masy tylko jako paliwo zasilające nostalgię za dawno utraconą młodością. Mimo to, jest to jedna z nielicznych franczyz z lat dziewięćdziesiątych, która po początkowej eksplozji popularności uniknęła utknięcia w popkulturowym limbo. Przez dwie ostatnie dekady co roku ukazywał się nowy sezon Power Rangers. Wyjątkiem był 2010 rok, gdy po serii spektakularnie słabych sezonów Disney – ówczesny właściciel marki – zdecydował się zakończyć produkcję kolejnych odcinków. Wcześniej jednak, związany umowami z firmami zabawkarskimi i zagranicznymi stacjami telewizyjnymi, musiał wyprodukować jeszcze jedną, finałową serię. W tym punkcie historii marki nie obchodziła już ona nikogo z szefostwa, które chciało jak najszybciej zakończyć ten przynoszący coraz większe straty eksperyment. Na stanowisku showrunnera wylądował kompletny żółtodziób, nadzór producentów właściwie przestał istnieć. I stało się coś niezwykłego – tak jak pewne rzadkie pierwiastki mogą na krótko zaistnieć jedynie w ściśle określonych warunkach, tak w tym szczególnym momencie zaistniał Power Rangers RPM.

DAN EWING, ROSE MCIVER, EKA DARVILLE, ARI BOYLAND, MILO CAWTHORNE

Radosną tandetę zastąpiły inteligentne dekonstrukcje gatunku, interesujące sylwetki charakterologiczne i liczne odwołania do takich arcydzieł popkultury jak Alien, Braveheart czy nawet Pulp Fiction. Konwencję walki z potworami, niemrawo próbującymi przejąć władzę nad światem, zastąpiła rozpaczliwa obrona ostatnich żyjących na Ziemi ludzi zdziesiątkowanych przez inteligentny wirus komputerowy. Nikt nie spodziewał się, jak błyskotliwy, mroczny i głęboki ­– choć jednocześnie wręcz kipiący autoironią – potrafi być ten serial. A jednak wciąż pozostaje on Power Rangers do samego szpiku swoich campowych kości – mimo formalnych ukłonów w stronę nowoczesnych produkcji telewizyjnych w stylu HBO Power Rangers RPM nie wstydzi się swojej specyficznej estetyki. Postapokalipsa zatem, choć mroczna, jest barwna i umowna, przeciwnicy są groteskowi, a bohaterowie posługują się plastikowym orężem. Nie osłabia to jednak wymowy serialu, przeciwnie – camp i umowność uniwersalizują opowieść, odrealniają ją. Dzięki temu serial cały czas z gracją dryfuje pomiędzy rekonstrukcją a dekonstrukcją konwencji, stając się czymś w postaci zaskakująco inteligentnej popkulturowej przypowieści.

Czasem, kiedy się transformuję, za moimi plecami rozlega się wielka, bezsensowna eksplozja. A co, jeśli przydarzy mi się to w kuchni albo coś w tym stylu? – pyta w jednym z odcinków Ziggy, Zielony Ranger. W tym samym epizodzie inny bohater używa tych background explosions w sposób ofensywny, odwracając się plecami do przeciwników, transformując się i pozwalając, by efektowny wybuch zmiótł ich z powierzchni ziemi. W innym odcinku Dillon, Czarny Ranger mamrocze pod nosem: Nie mogę uwierzyć, że ścigamy gigantyczny magnes, taki bowiem kształt przybrał mechaniczny potwór, z którym właśnie walczą bohaterowie. Jeśli dodamy do tego lidera zastanawiającego się głośno, czemu zordy mają oczy oraz mentorkę zespołu, alergicznie reagującą na słowo spandeks, wyłoni nam się obraz serialu bezpretensjonalnie kpiącego z własnego wieloletniego dziedzictwa. Tak, wiemy, że Power Rangers zawsze miał bardzo luźny związek z rzeczywistością – zdają się mówić twórcy RPM – i wiemy, że wy o tym wiecie. Dlatego świetnie się bawimy, zdając sobie sprawę z tego, że nie da się za pomocą tej konwencji opowiedzieć żadnej poważnej historii.

DAN EWING

A jednak w jakiś sposób ją opowiadają. Przy całej tej – raz jeszcze podkreślę, niezmiernie błyskotliwej – zabawy dekonstruowaniem kolejnych klisz Power Rangers RPM to wielowątkowa, wciągająca opowieść o ludziach, którzy popełniają błędy i muszą za nie płacić. O rozbitych rodzinach, skomplikowanych relacjach, zastraszeniu i poniżeniu, które skutkuje niewyobrażalną katastrofą, o powolnym budowaniu zaufania pomiędzy ludźmi z różnych światów, którzy nagle stają w pierwszym szeregu w niemożliwej do wygrania bitwie. Wszystko to podane w formie zaskakująco dojrzałej jak na serial docelowo skierowany do dzieci, ale RPM wydaje się w większym stopniu przeznaczony dla dorosłych widzów, którzy przed laty dorastali z Power Rangers. To dla nich są te zabawy formą, walizka Marcelusa z Pulp Ficton, która przewija się w jednym z odcinków czy choćby ubrana w obcisły kostium Adelaide Kane (znana między innymi z serialu Teen Wolf), wcielająca się w podwładną głównego złoczyńcy.

Jeśli ktoś kiedyś fantazjował na temat Power Rangers zrobionego na poważnie, to może przestać – taki serial istnieje. Power Rangers RPM to produkcja, którą zawsze chcieliście obejrzeć, choć nigdy dotąd nie zdawaliście sobie z tego sprawy. Jest jak Scott Pilgrim vs. The World świata Power Rangers. To dzieło dla specyficznego odbiorcy, ale przy całej swojej niszowości dzieło wybitne. I przy tym wszystkim kompletne nieznane. Bo to przecież Power Rangers, więc z definicji nie może być dobre.

Ale jest. I to piekielnie.