Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Barwny pomnik tworzyw sztucznych

Artykuły /

W sierpniu 2018 roku magazyn architektoniczny „Metropolis” zwrócił uwagę na różne sposoby przeistaczania się otoczenia w dobie zrównoważonego rozwoju. W czasach, gdy konsumpcjonizm dawno już zżarł własny ogon, a wszechobecny plastik jest jedną z przyczyn postępującej ekologicznej katastrofy, jako przykład firmy, która stara się reagować na zagrożenie środowiska i odpowiadać na zmieniające się potrzeby współczesnego społeczeństwa, czasopismo podało tę, która plastikowym konsumpcjonizmem stoi.

W artykule redakcja „Metropolis” wyróżniła monumentalny obiekt w centrum Chicago – kłaniającą się modernistycznej architekturze Miesa van der Rohe prostą, ekologiczną i energooszczędną bryłę ze szkła i stali projektu Ross Barney Architects, w której znajduje się restauracja firmy z żółtym „M” w logo. Dyrektor kreatywny marki, David Vilkama, w wywiadzie przytoczonym w artykule stwierdził, że sieć barów „ucieka od starej, taniej plastikowości i fast foodowego przejaskrawienia” i przechodzi kolejne, globalne przeobrażenie.

Primo Orpilla ze studia O+A, które zaprojektowało biura firmy, zarzucił projektowi pracowni Carol Ross Barney, że celem projektowanego lokalu było przebranie baru w nowe szaty, by nie wyglądał jak zawsze – sztucznie i plastikowo. Sztuczno-plastikowe otoczenie, na które marka miała ogromny wpływ, było przez lata scenografią mojego dorastania.

 

1999

W ostatnich dniach lat 90. Andrea Bocelli dał koncert w Teatrze Wielkim w Łodzi, w ramach którego zaśpiewał także z balkonu do tłumu zgromadzonego pod gmachem. Siedziałem wtedy na ramionach ojca, opierając dłonie na delikatnym puszku pokrywającym jego łysiejącą głowę. Miałem dwa lata i niczego nie zapamiętałem, ale ktoś z rodziny miał aparat, którym uchwycił dwa nieostre kadry.

Poza wspomnianym, w albumie znajduje się zdjęcie z tą samą datą na rewersie – dowód mojej pierwszej wizyty w barze z cheeseburgerem za trzy złote w ofercie. Wyglądam jak Macaulay Culkin przed rozpoczęciem kariery filmowej. Ściskam głowę Myszki Miki z tworzyw sztucznych i skrzypiący lateksowy balon. Bar, w którym zrobiono to zdjęcie, znajduje się w Domu Handlowym Magda i jest pierwszym w Łodzi lokalem sieci ze Złotymi Łukami.


W Polsce firma pojawia się siedem lat wcześniej. Amerykańska, globalna i uniwersalna, zastaje kraj w nieładzie spod znaku barów, gościńców, zajazdów i grill-barów. W sercu kraju, który od zachodniego kapitału jeszcze dekadę wcześniej oddzielał wielki mur, fast food przyciąga syntetyczną scenografią świata z uśrednionym poziomem estetycznym. Choć pod koniec lat 90. sam jest równie przeładowany reklamą, jak polskie otoczenie jego wizerunek wyraźnie od niego odstaje.

Błyszczy szorowaną co chwila podłogą (UWAGA ŚLISKO), uspokaja zielenią sztucznych roślin, „cieszy oko” modnymi wykończeniami: aluminium, okleinami, sklejką. Karmi jedzeniem, któremu daleko do naturalnego. Jak cała ówczesna, stojąca plastikiem Polska udaje i aspiruje. Nowe lokale sieci otwierają się przy stacjach benzynowych, w nierewitalizowanych jeszcze, historycznych centrach miast, na blokowiskach i w nowo powstających centrach handlowych.

Na moim osiedlu, w miejscu międzyblokowego bazarku, staje zaprojektowana jeszcze w latach 70., importowana ze Stanów Zjednoczonych chatka, kryta mansardowym dachem. Obok budynku wznosi się słup z podświetlanym logiem marki, widoczny z odległości kilku kilometrów. Wszystkie rozwiązania we wnętrzu skopiowano z lokalu w centrum miasta, wzbogacając je o nieśmiertelny dywan z jezdnią w kąciku dla najmłodszych i o wielkie akwarium z pękatymi, jaskrawymi rybami, o których mówi się, że dojadają resztki.

Na zewnątrz dostawiono kręconą zjeżdżalnię, barwny pomnik tworzyw sztucznych. Na przełomie wieków jeszcze nikt nie mówi o nich źle.

 

2004

Żyję urodzinami kolegi z klasy, zorganizowanymi w hamburgerowej chatce. Rodzice kręcą nosem, a ja i rówieśnicy bawimy się w najlepsze, biegając pomiędzy ciężkimi fornirowymi stolikami w metalowych okuciach. Gniotąc śliski balon, układam konstrukcje z plastikowych słomek do napojów i obserwuję, jak z przyobleczonego w przezroczysty kondom gluta powstaje czekoladowy milkshake. Dalej jest kolorowo i sztucznie, ale od mojego pierwszego wyjścia na zestaw niezdrowego jedzenia z zabawką w lokalu zrobiło się jaśniej.

Biorę zestaw dla dzieci. Frytki z lakowanego opakowania, zgodnie z obowiązującą modą, maczam w śmietankowym lodzie z polewą czekoladową, nie zdając sobie sprawy, że nawiedzający mnie w reklamach klaun w żółto-czerwonym kubraku to kapitan tonącego z wolna statku.

Jak na siedmiolatka przystało, zachwycam się obleśnością Super Size Me. Film, którego premiera zbiega się w czasie z protestami francuskich antyglobalistów pod barami sieci, wywołuje zamieszanie na najwyższych szczeblach kierownictwa marki. Trzeba ratować co się da, póki nie jest za późno, a skoro sukces firmy bazuje na nieulegającej zmianom ofercie żywieniowej, jej wizerunek trzeba poprawiać na inne sposoby. Zagrać formą, maskując wciąż szkodliwą funkcję.

Europejski szef strategiczny firmy, Pierre Woreczek, w 2005 roku podejmuje decyzję, że sieć porzuci tanie materiały i kiczowate wykończenia w lokalach na rzecz wnętrz bardziej przyjaznych, nieprzesyconych i stonowanych. W oparach bulgoczącego oleju fornir zmienia się w prawdziwe drewno, akwaria i plastikowo-materiałową florę zastępuje się półprzeźroczystym szkłem, a gięte krzesła bistro zostają wyparte przez meble projektu Arne Jacobsena.

McCHITEKTURA

Żółto-czerwony bar uspokaja się, ucieka nawet od swoich flagowych kolorów. Stroni od agresywnej reklamy. Gra formą, ratuje się urbanistyką. Szklane fasady, żaluzje z drewnianych lamelek i nieprzypadkowe detale stają się dostojniejszymi szatami tanich jadłodajni. Plastik wykorzystywany w większości elementów stanowiących wystrój wnętrz staje się passé – wypierają go naturalne materiały.

Zapoczątkowana w Europie rewolucja przynosi rezultaty. W latach 2015–2016 w Rotterdamie i w Paryżu powstają obiekty barowe wyróżnione w branżowych czasopismach.

Ducha przemian czuć także w Polsce. Pierwszej polskiej świątyni niezdrowej żywności, mieszczącej się od 1992 roku w Warszawie obok Domu Handlowego Sezam, już nie ma. Na jej miejscu stanął oszczędny w formie, oszklony biurowiec, a bar przeniesiono na parter wysokościowca przy ulicy Świętokrzyskiej. Otwarty w 2016 roku lokal ukryto w szklanych pawilonach. Klienta nie przyciąga krzykliwa uliczna ekspozycja, ale urbanistyczne naprowadzenia – skrzyżowanie ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej oraz wyjście ze stacji metra.

2018

Podjeżdżam pod umieszczone na kilkunastometrowym cokole Złote Łuki i w pośpiechu zajmuję miejsce na niewymienionej od lat, nieśmiertelnej kostce Bauma. W oczy rzuca się brak powiewających przez lata chorągiewek z nazwami i zdjęciami oferowanych kanapek, a wnętrze, które odwiedzam chwilę później, ostatecznie odziera mnie z nadziei, że być może czas się zatrzymał.

Lokal, który zyskał kilka usprawnień technologicznych, stał się wizualnie lżejszy, przy uwzględnieniu potrzeby zmieszczenia jak największej liczby gości. Zniknął kącik dla najmłodszych, zastąpiony przez dodatkowe miejsca dla klientów. Choć nadal jest brzydko, już nie jest plastikowo. Cukierkowości pozbawiono nawet ekspozytor zabawek dodawanych do zestawów dla dzieci. Oszczędność przejawia się w większym stonowaniu, ale starannie dobrane meble giną wśród dekoracji udających malarstwo barwnych płaszczyzn. Pseudoobrazy wyparły oprawiane wcześniej w ramy reklamy produktów, eksponowane obecnie tylko przy kasach i na ekranach samoobsługowych, ale zbędne upiększenia nadal odstręczają.

W porównaniu z nagradzanymi, wzorcowymi lokalami spółki ten w moim najbliższym sąsiedztwie stanowi jedynie ich karykaturę, ponownie udaje. Tym razem – miejsce bardziej wysublimowane od tego, czym jest naprawdę. Choć obdarto go z lunaparkowego kiczu, nadal nie zachęca do poważnego traktowania.

Polska wciąż tkwi w dobie zalegającego, rozsianego po kraju nieporządku architektonicznego, okraszonego posypką z eklektycznego detalu epoki pre-Ikea. To dobrze, że w tej sytuacji miejsce, które niegdyś było synonimem złego gustu, kiczu, a wciąż pozostaje ostoją obżarstwa i katedrą wielu innych grzechów, zmienia się. To dobrze, że włodarze firmy najwyraźniej myślą o środowisku w czasach, które wydają się ostatnim momentem na poprawę jego sytuacji. Ale nadal coś się nie składa. Zmienia się opakowanie. Infantylność i sztuczność pozostają, mimo że przyjmują inną formę. I mówią wiele o tendencji późnego kapitalizmu do rebrandingu pospolitości, przyoblekania jej w luksusowe szaty.

Słodki, plastikowo-postmodernistyczny świat mojego dzieciństwa, choć jeszcze przed dwudziestką, od dawna jest utopionym w nostalgii trupem w zestawie powiększonym.

W mojej okolicy trudno zapomnieć o panowaniu tworzyw sztucznych. Na moim osiedlu przypomina o nim kręcona zjeżdżalnia przed barem, której nie wymieniono jeszcze w ramach postępującej modernizacji.

Jak przed laty zamawiam śmietankowego loda z polewą. Przechodzę kilka kroków po zdartej kostce Bauma i wsiadając do samochodu, oblizuję słodką maź. Czuję, jak plastik z cukrem delikatnie spływają w dół przełyku.