Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Banalność pustki (Yiyun Li „Łaskawszy niż samotność”)

Recenzje /

Ciążąca na życiu bohaterów tajemnica z przeszłości to chwyt literacko wątpliwy, bo sama przeszłość – bez niczyjej interwencji, bez sekretów i zagadkowych wypadków – zwija się w sobie na podobieństwo tajemnicy. Ostatecznie niezrozumiałość drogi, która doprowadziła nas do tu i teraz, nie potrzebuje wytrychów takich jak sekretne morderstwa lub przemilczane fakty. Potęga literatury zaczyna się dopiero tam, gdzie owa tajemnica jest wyłącznie haczykiem, na którym uwaga chwilowo się zaczepia, by następnie zgubić się w głucho rozległej martwocie historii. Nowa powieść Yiyun Li – Łaskawszy niż samotność – szczęśliwie wychodzi z pułapki tego literackiego zabiegu i prowadzi czytelnika ku temu rodzajowi zrezygnowanego zdziwienia, które budzi zawsze niewyjaśnialna wspólnota losu.

Powieść Li szkicuje losy czworga przyjaciół z dzieciństwa, spędzonego wspólnie w Pekinie przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Przeszłość Shaoai, Boyanga, Morana i Ruyu, opowiadana w równomiernie taktowanych retrospekcjach, jest niczym innym jak prostym nałożeniem się przypadków, banalnym nastoletnim życiem, które mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Jednak jak wszystko, co utracone, także i ona formuje się w dziwnie spójną całość – umacnianą ciągłymi wspomnieniami bohaterów i pełną napięcia, które wytwarza tajemnica czasu zatrzymanego przez nieodwracalne wypadki. Opowiadanie o wspólnej przeszłości przerywają migawki ze współczesnego życia trójki bohaterów.

Każde z nich zaszło daleko na drodze samotności. Do kresu dotarła już Shaoai, która umiera na początku powieści, po kilkunastu latach wegetacji, będących konsekwencją niewyjaśnionego wypadku sprzed lat. Boyang pozostał w Chinach, niechętnie pełni rolę opiekuna pamięci o sparaliżowanej przyjaciółce. Jego życie – zamożnego, wciąż jeszcze młodego człowieka sukcesu – jest zrujnowane u samych podstaw. Boyang to stara, zgorzkniała dusza, która nawet nie potrafi wyssać dla siebie energii z młodej kobiety, którą stara się uwieść. Ma za sobą jedno nieudane małżeństwo i czas spędzony w całości w Pekinie – nijakie lata, rozpięte nad odciętą przez wypadek Shaoai przeszłością. Mające posmak kryminału rozmyślania Boyanga o tym, jak doszło do wypadku, którego skutkiem był paraliż Shaoai, ukrywają jego rozpaczliwe zadłużenie w utraconym okresie. Zbyt proste byłoby powiedzenie, że te wydarzenia skazały go na samotność: to pustka wchłaniająca jego życie przyczaiła się za nimi, by tym łatwiej go przejąć.

Dwie pozostałe bohaterki – Moran i Ruyu – wyemigrowały do Stanów Zjednoczonych. Nie dlatego, by spełnić oczekiwania otoczenia czy marzenia z dzieciństwa – a nawet jeśli, to już nie dlatego. Ich życie przyjęło z chwilą wypadku Shaoai dziwny kierunek. Koleżeńskie i na wpół rodzinne więzi, które przez pewien czas łączyły je z pozostałą dwójką, straciły podstawę. Ale żadna z nich nie wykorzystała tego momentu, by stworzyć nowe relacje z innymi ludźmi. Wystarczyło, by rozwiązała się ta z gruntu przypadkowa wspólnota losu, a tajemnicza odśrodkowa siła, której oznaki można było widzieć już wcześniej, trwale rozdzieliła także Moran i Ruyu. Opis ich amerykańskiego życia skupia się w paraboli kursu językowego, podczas którego występuje się, niezależnie od wieku, jako dziecko: zobowiązane do powtarzania słów, które relacjonują najprostsze codzienne sytuacje i niezdatne do żadnej innej rozmowy poza dydaktyczną. Nowi przyjaciele i byli mężowie patrzą na nie jak na mówiące kukły, nie wiedząc, w którym miejscu bariera kulturowa schodzi się z samotniczym usposobieniem.

Najciekawszą postacią z tej czwórki jest bez wątpienia Ruyu. Wychowana przez zdziwaczałe pół ciotki, pół babcie, kultywujące własną zbudowaną na katolicyzmie religię, jest idealną monadą. Niczego nie potrzebuje i niczego nie chce, a w relacjach z ludźmi jest twarda jak kamień, który nie pragnie niczego poza spadaniem tam, gdzie ciągnie go własny ciężar. Pojawienie się tak wielkiej siły indywidualności jak tak tkwiąca w Ruyu od początku deformuje relacje Shaoai, Moran i Boyanga. Jej samej nie wydaje się to niczym innym niż prostym zajmowaniem się sobą. Odkąd młoda dziewczyna przybywa do Pekinu, zamieszkuje z rodziną Shaoai oraz zaczyna spędzać czas z pozostałą dwójką, coś zaczyna się zmieniać. Przyjaciele usiłują – czasem z wielką desperacją – przebić się przez pancerz, który chroni Ruyu, ale w ten sposób sami poddają się niszczycielskiej mocy jej indywidualności. Im mniej Ruyu chce od świata, im mniej się porusza, tym mocniej ściąga ku sobie ludzi, którzy ją otaczają. Wypadek Shaoai jest jak ostateczne przerwanie zbyt mocno napiętej międzyludzkiej tkanki. Cała czwórka nie tyle musi się rozejść, ile raczej uświadomić sobie, że w gruncie rzeczy nigdy nie była razem.

Wszyscy bohaterowie tej powieści są nawet nie tyle samotni, ile wyjałowieni. Spadają w pustej przestrzeni, nie oczekując, by ich ruchy mogły cokolwiek zmienić. Ale książka Li nie jest wielką filozoficzną przypowieścią, nie jest też rygorystycznie skonstruowanym obrazem życiowej pustyni. Dużo tu zwykłego powieściowego tworzywa, a więc na przykład obszernych dialogów, przeplatanych – czasem może zbyt odruchowo dostawianymi, choć niekiedy błyskotliwymi – psychologicznymi uwagami. Jednak za nimi dudni głuche echo pustki, w której poruszają się bohaterowie. Nie ma tutaj ani wielkich słów, ani przeznaczenia: specyficznym rysem powieści Yiyun Li jest banalność wytrawionego do pustki życia.

W dialogach nie otwierają się tu nagłe przepaści, które ukazywałyby absurd i gorycz spokojnej egzystencji – jak to ma miejsce choćby u Alice Munro. Nie ma też świata pozorów, który należałoby za wszelką cenę utrzymywać. Dlatego w Łaskawszym niż samotność brak wielkiego napięcia, jakie wytwarza pustka czyhająca na zwykłą codzienność. Zagadka wypadku Shaoai przykrywa większą, niewyjaśnioną tajemnicę wspólnej samotności czwórki bohaterów. Ale żadne z nich nie udaje, że słowa mogłyby przesłonić ten los.

Zwyczajność wyjałowienia, przeciw któremu w zasadzie nawet się tu nie walczy, bywa przerażająca – ale ostatecznie to ona daje tej powieści charakter. Tylko przeszłość, zespojona wspólną utratą, odcina się od tej pustki, wydając się czymś z gruntu innym od teraźniejszości. Ale w gruncie rzeczy jest to tylko optyczne złudzenie, które wytwarza się na nagłych załamaniach czasu.

 

Yiyun Li

„Łaskawszy niż samotność”

tłum. Michał Kłobukowski

Wydawnictwo Czarne 2015

376 stron