Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Aplikacje do wszystkiego. Odcinek I: Do spania

Artykuły /

„Pośród półtora miliona aplikacji – liczba powiększała się z każdą godziną – czy była jakaś pasująca do wyłączonych telefonów?” – pyta narrator nowej powieści Zbigniewa Kruszyńskiego, nawet nie podejrzewając, że i do wyłączonych telefonów, i do uwodzenia, i do biegania, i do spania, do grillowania i biwakowania, do karania i nadzorowania – aplikacje są do wszystkiego.

Odkąd przed kilku laty smartfony zastąpiły wysłużone nokie i siemensy z kalkulatorem i nienasyconym wężem, na rynku oprogramowania dokonała się rewolucja. Programy komputerowe, kiedyś drogie i skomplikowane, stały się aplikacjami – kosztującymi kilka lub kilkanaście złotych, często po prostu darmowymi, służącymi do najróżniejszych zadań małymi narzędziami, które nosimy zawsze przy sobie. Przez swoją powszechność aplikacje stały się także obiektami kulturowymi, niosącymi ze sobą różnego rodzaju treści i obietnice, domagającymi się interakcji, wywołującymi emocje, a często niezwykle, po prostu, ładnymi. A wraz z rozwojem rynku aplikacji do grona twórców kultury dołącza nowa klasa profesjonalistów: programiści.

Z tych powodów pytanie, które usłyszałem kiedyś przy piwie: „jakie masz fajne aplikacje na telefonie?”, wydaje się na miejscu.

 

Aplikacje do wszystkiego. Odcinek I: Do spania

Smartfony nie cieszą się zwykle długą żywotnością baterii (tym fetyszem niegdysiejszych Nokii 6230i, obiecujących 14 dni nieprzerwanej pracy), najczęściej więc co noc, podpinane grzecznie do ładowarek, spoczywają obok łóżka. Nie znaczy to jednak, że wtedy kończy się ich praca. Spanie bowiem, te godziny wyjęte z codziennych zatrudnień, pozwalające naładować, nomen omen, baterie, to szalenie skomplikowany proces. Elektryczne oświetlenie, miejskie hałasy, niebieskie promieniowanie, nieznośni współlokatorzy i litry wypitej kawy sprawiają, że to, co było – podobno – kiedyś naturalnym cyklem regulowanym wschodami i zachodami słońca, stało się nie lada wyzwaniem. Jasne, można brać pigułki na zasypianie, pić espresso na wstawanie, a w międzyczasie wciskać zatyczki do uszu. Ale można też ściągnąć sobie aplikację. Albo kilka.

Do łóżka!

Pierwsze wyzwanie to zebrać się do spania. Sprawa niełatwa, bo jeszcze-tyle-spraw-jest-do-załatwienia. Zamiast więc kłaść się po dobranocce, chodzimy spać wtedy, kiedy kury już wstają. Kiedyś przynajmniej mama była od tego, żeby przeganiać sprzed telewizora i wysyłać do łóżka. Ale i do tego musi być aplikacja.

To bed Torda Asnesa obiecuje ni mniej, ni więcej jak to, że zastąpi mamę: „There is no app to replace Mom, but when Mom is not around, this is the app to get you to bed!”. W To bed ustawia się godziny, o których trzeba wstać, i podaje swój wiek, a aplikacja oblicza, ile snu potrzebujemy, i kiedy nadchodzi właściwa pora, przypomina o tym, że trzeba już myć zęby i spać. Banalne? Prostacko banalne, na co zresztą zwracają uwagę co rozsądniejsi nabywcy: każdy, niezależnie od wieku, potrzebuje mniej więcej 8 godzin snu, matematyka jest więc prosta, wystarczy ustawić sobie przypomnienie. Ale większość komentarzy jest entuzjastyczna („Cute, cute, awesome, great, awesome, love it”). Sukces To bed, promowanego przez App Store w ramach zestawu Sleep better, wynika więc nie tyle z funkcji, ile z pewnego rodzaju obietnicy, którą aplikacja składa: „zadbam o Ciebie i o Twój zdrowy sen, jak troskliwa mama, którą zostawiłeś w domu, wyjeżdżając na studia”. Można za to zapłacić 1 dolara (albo 89 eurocentów).

tobed
To bed

Zdarzają się jednak bardziej wyrafinowane rozwiązania. Sol: Sun Clock firmy Juggleware podaje, na podstawie lokalizacji GPS, dokładne godziny wschodu i zachodu słońca w danym dniu. I choć główny target aplikacji to fotografowie, którzy dzięki temu mogą łatwo ustalać złotą godzinę, to twórcy nie zapomnieli też o tych, którzy chcieliby włączyć się na powrót w naturalny cykl dnia i nocy. Ten natural alarm clock obiecuje powrót do natury (zapośredniczonej, co prawda, przez aplikację, smartfon i system satelitów orbitujących nad Ziemią). Z kolei Sunriser obiecuje, że jeśli będziemy wstawać wraz ze wschodem słońca, czyli dołączymy do sunriserów, to będziemy bardziej wydajni i już wkrótce zostaniemy CEO. Ale tu się już zapędzam na drugą stronę snu, bo zanim przyjdzie się budzić, trzeba jeszcze pospać.

sunriser
Sunriser

 

Twój wewnętrzny zegar

Choć doktora Freuda sam pomysł by załamał, to twórcy Dream Control twierdzą, że ich aplikacja potrafi ukierunkować pracę marzenia sennego. Aplikacja kontroluje fazy snu (o tym więcej za chwilę) i w najbardziej odpowiednich momentach emituje sugestywne dźwięki, które mają nakierowywać nieświadomość na określone treści. Trudno powiedzieć, na ile to działa: jeden z użytkowników napisał, że wybrał opcję podróży, a przyśnił mu się agresywny kaktus. Ktoś to jednak kupuje – i to za niecałe 3 euro.

Monitorowanie snu to jednak poważna sprawa. Skoro już udało nam się zasnąć, to wypadałoby się dowiedzieć, czy samo spanie nam wychodzi: czy nie nazbyt długo spędzamy w fazie REM, czy się wiercimy i czy chrapanie nie przeradza się w dwuminutowe bezdechy. Monitorów snu, nie tych profesjonalnych, ale, rzecz jasna, tych do pobrania za 2 euro, są tysiące. Siła stojącej za nimi obietnicy przeniknięcia mroków nocy i ujawnienia ukrytych przyczyn naszych życiowych niepowodzeń jest ogromna.

Absolutnym hitem App Store jest Sleep Cycle alarm clock (znowu, 89 eurocentów, nawet kawa na stołówce w akademiku jest droższa), który zdobył już ponad 60 tysięcy entuzjastycznych komentarzy i utrzymuje się niezmiennie w górnych partiach rankingu najlepiej zarabiających aplikacji. Zresztą na androidowym rynku Sleep as Android robi podobną furorę.

cycle2
Sleep Cycle alarm clock

 

Obie aplikacje wykorzystują mikrofon oraz wbudowane w smartfony czujniki ruchu, żeby monitorować oddech i ruchliwość użytkownika, określać fazy snu, obliczać, jak długo faktycznie spaliśmy, a ile nam zajęło radzenie sobie z koszmarami. Aplikacje zbierają dane, wyświetlają wykresy, pozwalają notować wypite przed snem kawy. Wszystkie te skomplikowane pomiary zmierzają jednak do celu właściwego: pobudki. Sleep Cycle i Sleep as Android, kontrolując, w jakiej fazie snu się znajdujemy, ustalają najlepszy moment na włączenie budzika, tak żeby nie musiał się on przebijać przez gęste opary snów, ale zastał nas już-już obudzonych.

Kiedy wybierasz drzemkę, umiera jeden kotek

Jeśli monitorowanie snu nie pomoże nam we wstawaniu na czas, to zawsze możemy się uciec do bardziej drastycznych rozwiązań. Alarm Xtreme na Androida oferuje cały repertuar utrudnień w wyłączaniu budzika: stopniowo ogranicza liczbę drzemek, każe potrząsać telefonem albo rozwiązywać zadania matematyczne (reklamowy screenshot pokazuje niewinne 8-7=?, ale po zwiększeniu stopnia zaawansowania można rozwiązywać równania z pierwiastkami). Choć nie jest to Clocky the moving alarm clock, to i tak zmusza do podjęcia rozbudzających działań.

Natomiast Carrot Alarm zamiast stawiać wyzwania, gra na emocjach. Aplikacja zaczyna przemawiać o określonej porze, zachęca do wstania, przekupuje, oferuje makabryczne gierki, a wreszcie grozi zamordowaniem małego kotka. „You do not want to make CARROT upset” – przestrzegają twórcy aplikacji, a ten sadomasochistyczny ton dobrze się sprzedaje.

Aplikacje do spania, które czuwają nawet wtedy, kiedy my odpuszczamy na chwilę wszelką kontrolę nad swoim życiem, zdają się łączyć dwa współczesne mity. Z jednej strony opierają się na silnej argumentacji „z natury”: nie tylko usiłują włączyć nas na powrót w rytm przyrody, ale próbują też, przy użyciu naukowego żargonu, poddać sen skrupulatnej analizie i wykryć właściwe każdej osobie regularności snu – jej wewnętrzny zegar biologiczny, z którym miałby się zsynchronizować sam budzik. W przewrotny sposób takie aplikacje chcą nas przekonać, że zbliżają nas do natury, choć pewnie trudno sobie wyobrazić coś bardziej nienaturalnego niż smartfon monitorujący fazy snu. Z drugiej jednak strony, kontrolując zasypianie, spanie i budzenie, aplikacje zagospodarowują nawet ten obszar życia, który mógłby się wydawać wolny od potrzeby kontroli. Regulując sen, zmierzają w gruncie rzeczy do zwiększenia produktywności w ciągu dnia, podporządkowują więc czas spędzony w łóżku potrzebom pracy. Mit natury działa tutaj na usługach mitu produktywności, zmierzając do wyciśnięcia z nas maksymalnych mocy przerobowych. Szef stojący nad naszym łóżkiem i sprawdzający, czy dość efektywnie śpimy: 89 eurocentów.