Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Anatomia fałszerstwa (G. Perec „Kondotier”)

Recenzje /

Przeszło trzydzieści lat po śmierci Georgesa Pereca ukazuje się Kondotier – książka napisana pod koniec lat pięćdziesiątych, czyli mniej więcej wtedy, kiedy powstaje Rodzinna Europa oraz Traktat poetycki Czesława Miłosza, a te, jak wiadomo, istnieją od zawsze. Mamy więc do czynienia z okresem historycznym typu „dawno”, a równie dobrze typu „nigdy nie było”.

Wydawca w blurbie oznajmia, że jest to pierwsza skończona powieść tego autora. Z okładki zawadiacko łypie na nas tytułowa postać ze słynnego obrazu Antonella da Messiny, a całość poprzedza świetny wstęp autorstwa Claude’a Burgelina. Te wszystkie absolutnie sympatyczne elementy składają się jednak na atmosferę pewnego rodzaju zakłopotania, która rodzi się w momencie, kiedy to trzeba jakoś się o tej książce wypowiedzieć.

Będąc świadomym tego, że powieść ukazała się pięćdziesiąt lat po jej napisaniu, trudno udawać, że nie wiemy, co w literaturze działo się potem. Oraz, że to, co było wcześniej, także jest ważne, mimo, że potem słyszeliśmy właściwie to samo milion razy. Stąd niewątpliwie kłopotliwa sytuacja, w której się znajduję (jak pisał #wielki_krytyk_Jan Błoński: Pisarz nie tłumaczy się nigdy, krytyk zawsze #trolololo) Muszę przyznać, że nie wiem, czy Kondotier jest dla kogokolwiek jeszcze w jakikolwiek sposób HOT. Nie do końca wiem też, jak wybrnąć z gracją z tej (jednak dość niezręcznej) postsytuacji, kiedy wszystko, co związane z wydanym post-mortem utworem, jest generalnie  bardzo post (vel #post).

Bezdyskusyjnie Kondotier to książka ważna, zwłaszcza na tle całości twórczości Pereca, choć niewątpliwie o wiele bardziej uboga względem jego szczytowych dokonań. Istotna przede wszystkim dlatego, że w trakcie lektury mamy niepowtarzalną szansę zaobserwowania, jak wyglądała poetyka tego przedziwnego pisarza „w zalążku”, oraz jak przebiegała ewolucja jego konceptu, który w pełni rozwinął się dopiero w późniejszych utworach. Jednak przede wszystkim dlatego, że to pierwszy utwór, który Perec zdecydował się nazwać dziełem skończonym – to tu po raz pierwszy w pełni wychodzą na jaw jego egzystencjalne rozterki i tożsamościowe kłopoty, widoczne nawet w najbardziej podstawowych warstwach powieści.

Gaspard Winckler, bohater Kondotiera, fałszerz obrazów, to postać niejednoznaczna. Tak jak niejednoznaczna wydaje się jego obsesja dotycząca namalowania identycznego obrazu jak ten autorstwa de Messina. Nie jak najbardziej podobnego, ale identycznego właśnie. Gest ten, szalenie znaczący, przywodzi na myśl dobrze znanego publiczności Pierre’a Menarda, bohatera jednego z utworów Borgesa, który miał bardzo podobne założenia – marzył o napisaniu jeszcze raz Don Kichote’a. I znowu – nie przepisaniu, skopiowaniu, tylko napisaniu jeszcze raz.

Z jednej strony taki akt możemy czytać dziś jako dokument swoich czasów. Koniec lat pięćdziesiątych, początek lat sześćdziesiątych to czas, w którym ludzkość zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że generalnie rzecz biorąc, wszystko już było, a artysta przestaje być twórcą, stając się raczej odtwórcą. W tym kontekście Kondotier Pereca pełnić może tutaj funkcję prekursorską, podobnie zresztą jak Pierre Menard, bohater Borgesa. I na tym można by zakończyć, jednak heroiczna potrzeba wytwarzania pewnej autentyczności oraz nabierania wartości, wydaje się elementem kluczowym, nie tylko w kontekście „epoki”, ale także osoby samego Pereca.

Nie ukrywam, że trudno mi przyjąć inny niż ukierunkowany biograficznie tryb lektury Kondotiera, a w potrzebie obcowania z autentycznością (i jej wytwarzania) zobaczyć coś innego niż kolejną rozpaczliwą próbę poszukiwania wartości, którą podejmuje człowiek bez przeszłości, nie potrafiący przez większości życia odpowiedzieć sobie na podstawowe fundujące tożsamość pytania: kim jesteś? i skąd jesteś?

Stąd też być może podjęcie się tematyki malarskiej, którą przygotowując się do napisania Kondotiera, Perec niewątpliwie skrupulatnie przestudiował. Claude Burgelin sugeruje we wstępie, że być może powstanie dzieła zainspirowane zostało wystawą poświęconą fałszerstwu, która odbyła się w 1955 roku w Grand Palace. Niezależnie od tego, czy Perec odwiedził tę ekspozycję, czy też nie, bez wątpienia przyjrzał się dogłębnie zagadnieniu fałszowania sztuki.

W figuratywnym akcie malarskim z pewnością najistotniejszą cechą jest umiejętność zapanowania nad obrazem, co poniekąd staje się równoznaczne z umiejętnością zapanowania nad światem, w którym dany obraz funkcjonuje. Tym bardziej znaczący wydaje się akt fałszerstwa. Włamywanie się do cudzych światów oraz przejmowanie nad nimi kontroli to wizja, która kusiła fałszerzy przez wieki, a namalowanie idealnej podróbki łechce podwójnie – po pierwsze daje wymierne korzyści finansowe, po drugie przynosi również poczucie władzy – władzy nad obrazem i jego światem oraz nad ludzką percepcją, którą jesteśmy w stanie oszukać. Oczywiście potęga, którą dają fałszywe obrazy jest potęgą złudną, rzecz więc musi skończyć się tragicznie. Być może właśnie dlatego akt fałszowania sztuki wydać się mógł Perecowi tak bardzo interesujący.

Claude Burgelin w swoim wstępie sugeruje, że Perec mógł zainteresować się Kondotierem, gdyż zobaczył w jego wizerunku siebie. Myślenie o tej książce jako o pewnej „autoekfrazie” wydaje mi się szczególnie pociągające, a do tego posiadające pewne poparcie zarówno w obrazie, jego historii, jak i w samej powieści (nie chodzi mi bynajmniej o porównywanie wizerunku Pereca i portretu da Messiny, gdyż chyba nie da się mówić o tym w zgrabny sposób). Umieszczenie przez wydawcę obrazu na okładce okazuje się więc pomysłem fenomenalnym, gdyż daje nam możliwość symultanicznego obcowania z każdym z dzieł. Pokazuje zresztą jeszcze coś – tak naprawdę na okładce nie mamy do czynienia z prawdziwym obrazem, lecz z komputerowo przygotowaną fałszywką odartą z całej fenomenologii, w gruncie rzeczy taką samą jak ta, którą przygotować chce Winckler. Niby „kupiłbym tę książkę, gdyby nie okładka”, ale w gruncie rzeczy, czy można było wymyślić coś trafniejszego?

Kondotier to niewątpliwie pozycja interesująca – tak, jak interesująca wydaje mi się cała antropologia fałszerstwa oraz sposób jej twórczej trawestacji przez autora. Niewątpliwie mocnym punktem jest tutaj również wstęp, na który z resztą powoływałem się w tym tekście kilkakrotnie, choć być może nie powinienem. Tekst ten, w wielu miejscach mi bliski, bardzo profiluje lekturę – trudno potem, także w trakcie czytania, udawać, że go nie było, oraz sprzedawać jego punkt widzenia jako swój własny. Polecam więc zachować tę przystawkę na podwieczorek, a za Pereca wziąć się i tak. Jest smacznie, polecam, Magda Gessler.

 

Georges Perec

Kondotier

Wydawnictwo UJ, 2014

Liczba stron: 144

Tomasz Szypułka

(ur. 1990) – studiował z różnym skutkiem filologię polską, psychologię i filologię szwedzką, a obecnie krytykę literacką na UJ. Swą zawodową przeszłość wiązał ze Sztuką.pl (znaną szerzej jako Gazeta Antykwaryczna), portalem kursnakurs.pl, fundacją Magazyn Kultury i festiwalem OFF Plus Camera, a także innymi, mniej chlubnymi instytucjami. W wolnych chwilach Betel, Bomba, Rozrywki, ale w miarę to nauka mnie najbardziej kręci.