Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

8 powodów, dla których kochaliśmy U2

Artykuły /

Jeśli nie mamy dziś litości dla U2, to dlatego, że wciąż nie możemy o nich zapomnieć. Po co wracamy do starych nagrań dublińczyków?

Włączyłem zakurzoną kasetę i znowu pojawił się organowy miraż, a za nim gitarowe zygzaki – Where the Streets Have no Name. No dobra, tak naprawdę odpaliłem tę piosenkę w Spotify, bo taśmy nie miałbym na czym odtworzyć. Nośniki się zmieniły, ale The Joshua Tree, legendarny album z 1987 roku, nie stracił swojej mocy. Nadal brzmi świeżo i bezpretensjonalnie – może poza With or Without You. Ale w towarzystwie całej płyty nawet zgrany przebój prezentuje się lepiej niż w radiu.

Jak to w Spotify, niepostrzeżenie włączyły się kolejne albumy: The Unforgettable Fire, Under a Blood Red Sky, Rattle and Hum, Achtung Baby. Zdążyłem już zapomnieć, jakie to świetne płyty. Tak, płyty, bo starych nagrań U2 słucha się w całości. Każdy z wymienionych albumów ma wyrazistą dynamikę, każdy generuje specyficzną atmosferę. W złotym okresie zespół co parę lat dokonywał zaskakującej wolty, otwierając przed słuchaczami nowe przestrzenie estetyczne.

Niedawno Mateusz Witkowski podał 13 powodów, dla których można nienawidzić U2. Mój artykuł można by nazwać polemiką, gdyby nie fakt, że generalnie się zgadzamy. U2 od początku tysiąclecia gra jedno i to samo, więc przestałem czekać na kolejne premiery. Bo czym się różni You’re the Best Thing about Me (2017) od Beautiful Day (2000)? Według mnie – praktycznie niczym. Nic dziwnego, że dla wielu moich rówieśników zespół z Dublina to tylko czterech śmiesznie ubranych dinozaurów, którzy ględzą o ratowaniu świata, unikają płacenia podatków i próbują po raz kolejny sprzedać przeciętne melodie. Ale, wierzcie mi, nie zawsze tacy byli.

Jeśli kolega Witkowski przejechał ciężkim walcem po dumie Irlandii, to tylko dlatego, że od artystów tego formatu wymagamy więcej. Klasyczna dyskografia U2 jest tak bogata i ekscytująca, że nawet w 2018 roku nie sposób jej ignorować. Dlatego zróbcie sobie chwilę przerwy od Arctic Monkeys czy czego tam akurat słuchacie. Opowiem wam, za co kochaliśmy chłopaków z Dublina.

 

1. Za szarm…

Większość utworów słowno-muzycznych na planecie Ziemia mówi o miłości, ale niewiele dorównuje urokiem kompozycjom U2. Moja ulubiona to Sweetest Thing (1987). Rzecz jest prosta, ale łebska – rozbraja infantylnym motywem granym na klawiszach i okrzykami wtrącanymi między wersy. Legenda głosi, że Bono napisał Sweetest Thing dla żony, na przeprosiny. Wybaczyłbym.

2. …i seksapil

Szczególną kategorią piosenek o miłości są te mówiące o jej cielesnym aspekcie – U2 ma zasługi również na tym polu. Warto sięgnąć zwłaszcza po album Achtung Baby (1991). Siłą zawartych tam kompozycji są psychodeliczne brzmienia i śmiałe, ale nie dosłowne obrazowanie. We’re free to fly the crimson sky/ the sun won’t melt our wings tonight – słyszymy w Even Better than the Real Thing, które wydaje się odlotem tyleż seksualnym, co narkotycznym. Z kolei w Mysterious Ways uwagę zwracają pseudofilozoficzne sentencje, takie jak ta: if you wanna kiss the sky/ better learn how to kneel/ on your knees, boy. Te piosenki mają w sobie uwodzicielską energię, ale niosą też potencjał krytyczny wobec hedonistycznego erotyzmu. Są otwarte na wiele interpretacji – również religijną, bo motywy ze sfery sacrum i seksu stale przenikają się ze sobą w ich tekstach.

3. Za rockowe psalmy

Religijne motywy nie są rzadkością w muzyce rockowej, ale zazwyczaj pojawiają się w obrazoburczym kontekście. Typowym przykładem jest Gloria (1964) – piosenka Them. Później grali ją m.in. Doorsi, Patti Smith i U2. Gloria z tego standardu to po prostu dziewczyna, której imię doskonale nadaje się do skandowania w rozkoszy. Apostrofy skierowane do Najwyższego (ha, she makes me feel so good, Lord) mają tu dodać bałwochwalczej pikanterii, podobnie jak quasi-chóralne refreny.

Co ciekawe, U2 ma na koncie także własny utwór pod tym samym tytułem (1981). To rzecz wyjątkowa, bo oparta na chwycie odwrotnym niż Gloria Them. Kiedy Bono śpiewa only in you I’m complete, można w tym szukać aluzji erotycznej (bo jeśli rock’n’roll, to i seks). Ale wkrótce okazuje się, że ten mocny, rytmiczny kawałek jest raczej zapisem osobistej relacji z Bogiem – refren, nawiązujący do śpiewów liturgicznych, wybrzmiewa po łacinie. Nie słychać w tym egzaltacji, całość zachowuje prostą, post-punkową formę. Tego rodzaju kompozycje to rzadkość, ale U2 ma ich w repertuarze więcej. Na uwagę zasługuje m.in. 40 (1983) – pieśń w całości oparta na 40 psalmie.

4. Za święty gniew

U2 ma na koncie kilka głośnych nagrań wymierzonych w cynizm polityki i wielkiego kapitału. Najmocniejszym spośród nich jest Bullet the Blue Sky (1986). Od początku potężnemu rytmowi towarzyszy przenikliwe wycie gitary, a z czasem robi się jeszcze goręcej. Utwór w ostrych barwach obrazuje skutki zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Salwadorze. Kraj wolności włączył się tam w wojnę domową po stronie brutalnej, zbrodniczej dyktatury – dla Reagana godnej wsparcia, bo antykomunistycznej. W Bullet the Blue Sky apokaliptyczne wizje są przetykane komentarzami kierowanymi do polityków i kaznodziejów służących mamonie (well, the God I believe in isn’t short of cash, mister). Grupa balansuje między uniwersalnymi symbolami i zaangażowaniem na rzecz konkretnej sprawy, między językiem wysokim i niskim. I właśnie takie protest songi przetrwają próbę czasu.

5. Za mocne historie…

Obok tekstów takich jak Bullet the Blue Sky, złożonych z luźno powiązanych obrazów, na płytach U2 znajdziemy i takie, które mają wyraźnie epicki kształt. Przywołałbym przede wszystkim Exit (1986) – narrację skoncentrowaną na doświadczeniach mężczyzny pogrążającego się w alienacji. Wybitne rzemiosło instrumentalistów pozwala odczuć napięcie już w pierwszej zwrotce, choć słowa nie zdradzają jeszcze, dokąd ta historia zmierza: you know he got the cure/ you know he went astray/ he used to stay awake/ to drive the dreams he had away…

6. …w tym melodramaty

Opowieści o tym, że dwoje ludzi w sumie by chciało, ale nie może być razem, nader często zbliżają się do kiczu. Nagrać dobrą, melodramatyczną piosenkę – niepozbawioną odrobiny patosu, ale przekonującą – to prawdziwa sztuka. I U2 osiągnęło w niej mistrzostwo. Najlepszymi przykładami są Ground Beneath Her Feet (2000), wspomniane już With or Without You i ballady z Achtung Baby. Owszem, to kawałki ograne w stacjach radiowych, nieco schematyczne, ale nie wolno ich przekreślać. Miłość nie wybiera i każdemu może się zdarzyć, że pewnej nocy zaśpiewa razem z Bono: hey, hey, shalala/ who’s gonna ride your wild horses?/ who’s gonna dive in your blue sea?

7. Za budowanie wspólnoty

Międzyludzka solidarność od początku była dla U2 tematem ważnym – przejawiało się to w wypowiedziach prasowych, w działalności charytatywnej i oczywiście w muzyce. To wyróżniało U2 na tle innych zespołów walczących o popularność na przełomie lat 70. i 80. O ile jeszcze pokolenie Woodstocku marzyło o szerokiej, otwartej wspólnocie, o tyle z czasem tego rodzaju dążenia znalazły się poza głównym nurtem muzyki. Owszem, środowiska metalowe i punkowe tworzyły silne więzi, ale przede wszystkim grupowe. Tymczasem U2 przy pomocy atrakcyjnego języka propagowało myśl o uniwersalnej wspólnocie – opartej m.in. na walce o prawa człowieka, niezależnej od narodowości, klasy ani tym bardziej subkultury. Dubliński kwartet był w awangardzie procesów, które zmieniały sposób myślenia o zadaniach i możliwościach muzyki rozrywkowej. Pamiętajmy, że takie przedsięwzięcia jak Live Aid czy We Are the World to dopiero rok 1985.

Oczywiście moralną wiarygodność U2 podważa kreatywna księgowość, z jakiej zespół korzystał przez lata, by uniknąć zasilania państwowej kasy. Ale muzyka w jakiejś mierze broniła się sama, bo w sugestywny sposób odpowiadała na głębokie pragnienia wielu słuchaczy. Tezę tę potwierdzają reakcje, jakie w RPA wywoływał utwór Silver and Gold (1987), a w Polsce New Year’s Day (1983), nawiązujący do stanu wojennego i „Solidarności”.

Zapewne najważniejszą spośród zaangażowanych pieśni U2 jest ta dotycząca zdarzeń z Irlandii Północnej – Sunday Bloody Sunday (1983). W 1972 roku w mieście Derry brytyjscy żołnierze zastrzelili 14 bezbronnych demonstrantów i ranili 14 kolejnych. Można by się spodziewać, że irlandzki zespół, powracając do Krwawej Niedzieli, wywrze symboliczną zemstę na sprawcach. Ale wymowa utworu, mimo marszowego rytmu, jest radykalnie pacyfistyczna. Na wielu koncertach Bono wymachiwał białą flagą, a w kulminacyjnym momencie wołał: give it up/ compromise/ not a dirty word. Nie są to najseksowniejsze słowa i gesty, jakimi gwiazda rocka mogłaby uwodzić publiczność – a jeśli dziś nie wzbudzają zdumienia, to między innymi dzięki U2.

8. Za niepokój

Szczególnie ciekawe w dorobku U2 są te utwory, które odwołują się do problemów trudnych do zdefiniowania. Dziwny lęk, pozbawiony jasnego uzasadnienia, ujawniał się zwłaszcza na albumie The Unforgettable Fire (1984). Za kunsztowną warstwą muzyczną (fenomenalna produkcja Briana Eno i Daniela Lanois), pod powierzchnią enigmatycznych tekstów kryją się dezorientacja i lęk.

W przypadku niektórych kompozycji klucza (ale nie ostatecznego objaśnienia) dostarczają komentarze zespołu. Na przykład Bad ma być opowieścią o uzależnieniu od heroiny… choć ja byłbym skłonny czytać ją jako rzecz o śmierci i odrodzeniu. Z pewnością doświadczenia graniczne są jednym z głównych tematów albumu. Destrukcyjna energia emanuje z Indian Summer Sky i Wire, ale podobny ładunek może kryć też spokojne na pozór Promenade.

Zagadką jest i utwór tytułowy. The Unforgettable Fire to niezwykle ciekawa kompozycja – na poły ambientowa i misternie zaaranżowana (z udziałem zespołu smyczkowego, który odgrywa główną rolę w punkcie kulminacyjnym). Podobno utwór nawiązuje do zrzucenia bomb jądrowych na Hiroszimę i Nagasaki, ale to wcale nie wyczerpuje wszystkich zawartych w nim znaczeń. Unikając mówienia wprost, U2 po raz kolejny zbliżyło się do czegoś, co nienazwane, a przecież obecne.

 

Z pewnością powodów, by sięgać po klasyczne płyty U2 jest więcej. Wielu wymieniłoby jeszcze charakterystyczny styl – zwłaszcza grę Edge’a i głos Bono. Ten ostatni należy do nielicznych muzyków, których w sekundę rozpozna każdy, kto choć trochę się interesuje rock’n’rollem – wystarczą pierwsze trzy sylaby Ground Beneath Her Feet czy próbka wokalizy kończącej One. Ale istotniejsza od rozpoznawalności jest inteligencja członków zespołu i ich współpracowników – to dzięki niej zdarzało im się tworzyć muzykę złożoną, intrygującą i daleką od oczywistości.

W moim przekonaniu od połowy lat 80. aż do początku kolejnej dekady to właśnie U2 zajmowało centralną pozycję na scenie rockowej. Grupa skutecznie trafiała w gusta wielomilionowej publiczności, jednocześnie wytyczając nowe ścieżki. Być może receptą było łączenie pozornych sprzeczności? Zespół posługiwał się atrakcyjną stylistyką, a jednak nie stronił od eksperymentów, poruszał trudne tematy, ale zazwyczaj przy pomocy niedomówień albo rebusów. Nie mam wątpliwości, że efekty tej pracy dotrwają do atomowej zagłady. I to powiedziawszy, mogę, jak sądzę, nienawidzić U2 w spokoju.

 

PS Artykuł nie powstał na zamówienie Island Records, aplikacji Spotify ani Programu Trzeciego Polskiego Radia.

Łukasz Łoziński

(ur. 1989) – Z wykształcenia filolog i antropolog, z zawodu copywriter i PR-owiec. Lubi free jazz i rock'n'roll.