Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

180 migdałów do samobójstwa („Work in Progress”)

Artykuły /

Abby mówi o sobie, że jest fat, queer dyke, co jest tylko wierzchołkiem jej niepewnej tożsamości, kompleksów i samoponiżenia. Work in Progress opowiada historię bohaterki, która rzadko gości na kinowych i domowych ekranach. A którą większość z nas zna osobiście.

Mogłoby się wydawać, że w ostatnich latach niewiele queerowych tożsamości pozostało niezauważonych przez telewizję. Nie oznacza to, że wszystkie te reprezentacje są realistyczne, sprawiedliwe czy interesująco wykreowane. Nie tylko niezależna telewizja rozdaje tu karty. W Orange is the New Black twórcy próbowali – ze zmiennym szczęściem – nakreślić współczesną tożsamościową panoramę. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka co nieco łączy Abby (w tej roli Abby McEnany) z bohaterkami tego serialu, co może skłaniać nas do wniosku,  że bohaterkę Work in Progress w gruncie rzeczy już znamy. Widzieliśmy przecież Lolly Whitehill ogarniętą manią prześladowczą i przejawiająca szczególne upodobanie do teorii spiskowych czy Big Boo, która wśród swoich tatuaży umieszcza także słowo butch. A jednak nic bardziej mylnego.

Jedną ze scen, która sygnalizuje nieoczywistość tego serialu, jest ta, w której Abby przypadkiem spotyka Julię Sweeney – serialową fikcjonalizację realnej aktorki. I mdleje. Zamiast monologów na temat krzywdzących i nierealistycznych wzorców osobowych, Work in Progress podejmuje ten temat w nieoczywisty sposób. Stworzona przez Sweeney postać Pat okazuje się horrorem życia Abby. Pat jest jednoznacznym skojarzeniem, które wywołuje w przypadkowo spotkanych osobach bohaterka serialu. To Pat jest powodem, dla którego Abby trudno jest się przebić z pozornie prostym komunikatem: nie jestem żartem, jestem człowiekiem, który ma uczucia. Kiedy obejrzałam archiwalne materiały Saturday Night Live, nie mogłam wyjść ze zdumienia. Jest to rzecz jasna bezduszne okropieństwo w czystej postaci, uderzyło mnie jednak, że całkiem niedawno służyło to za wesołą rozrywkę. Zbyt karykaturalne, zbyt powierzchowne ujęcia nienormatywnych tożsamości są jednym z wątków przewodnich serialu.

Wątek Sweeney i znajomości, którą później utrzymują ze sobą bohaterki, jest jednym ze sposobów, w jakie twórcy chcą pokazać perspektywę Abby, opartą na autobiograficznych wątkach z życia twórczyni serialu. Jej aktualna sytuacja jest cokolwiek skomplikowana – nie od razu serial wyjaśnia całą złożoność tej historii. Abby poznajemy jako kobietę zmagającą się z bardzo poważną depresją, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, wreszcie z mechanicznie wykonywaną pracą i protekcjonalną przełożoną. Kiedy Abby otrzymuje od szefowej migdały, które mają jej rzekomo pomóc w schudnięciu i przejęciu kontroli nad własnym losem, decyduje, że to właśnie one wyznaczą potencjalny koniec jej życia. Jeżeli nic się nie zmieni za 180 migdałów (każdego dnia wyrzuca jeden migdał), popełni samobójstwo. Wybranie takiej ramy narracyjnej dla serialu jest bardzo prostym zabiegiem, ale utrzymuje napięcie przez całość krótkiej serii. Z każdym migdałem zbliżamy się do małego rozrachunku – czy jej życie jest już lepsze? Czy jest wystarczająco zadowolona, by dalej walczyć? Czy zostało dość migdałów, by pogodzić się z ojcem? A czy ostatnia garść orzechów pozwoli zyskać zaufanie nowego partnera? Wątek odliczania, bardzo istotny w obsesjach Abby, jest tu kluczowy. Tak jak istotny jest zwykle dla widza, który wie, jak daleko jest jeszcze do końca historii.

Kiedy podjęłam próbę obejrzenia nowej wersji Słowa na L (pod jakże wdzięcznym tytułem: Słowo na L: Generacja Q), byłam i rozczarowana, i rozgoryczona nieudolnością twórców. Sztucznością scenografii, schematycznością i pornograficznością scen, wreszcie kompletnie nieudaną próbą naprawienia błędów oryginalnej serii. Work in Progress jest odświeżająco śmiałą produkcją – zarówno jeśli chodzi o kreacje postaci, jak i sposób, w jaki podejmuje temat LGBTQ+. Bohaterka bywa okropnie irytująca, jej decyzje i motywacje bywają nieprzeniknione, jej skupienie na własnej opowieści chwilami staje się przytłaczające. Abby nie ma się nam jednak podobać, tak jak podobać nie musi nam się społeczność LGBTQ+. Funkcją tego serialu tylko w niektórych fragmentach jest rozrywka w dosłownym znaczeniu tego słowa. W większości ma służyć pokazaniu dyskomfortu, permanentnego zmagania się z własną psychiką, wreszcie rozczarowania, jakie towarzyszy „rozpoczynaniu na nowo”. Związek Abby z Chrisem – transseksualnym mężczyzną – jest dla obu postaci oraz ich bliskich zaskoczeniem. Ożywczym, ekscytującym i pełnym nadziei doświadczeniem, które nie odwraca jednak uwagi bohaterki od odliczania migdałów. To ważna scena dla całego serialu. Fakt, że Abby nawet w chwilach największego uniesienia o tym nie zapomina, wyraźnie sugeruje widzowi, jak bardzo niestereotypowa jest to opowieść. Miłość nie uleczy Abby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tak jak nie uleczył jej poprzedni związek.

Powracającym wątkiem serialu jest temat damskich toalet, w których Abby brana jest za mężczyznę i panicznie wypraszana. Sprawa nabrzmiewa przez cały serial, by w końcu osiągnąć kulminację w odcinku, w którym grupa przyjaciół jedzie na koncert Dolly Parton. Złość i irytacja Abby mogą budzić zdziwienie, kiedy jednak ich przyczyna staje się powtarzalna (to świetnie rozegrany wątek), utrudnia codzienne funkcjonowanie. Jest nie tylko upokorzeniem, ale także przeszkodą. Podobnie jak część przyjaciół, główna bohaterka Work in Progress unika korzystania z toalet, wdaje się w nieprzyjemne wymiany zdań, w których musi udowadniać swoją faktyczną płeć – przez obcych faktycznie postrzeganą jako zagrożenie. Serial – we wspomnianej kulminacyjnej scenie – jest bardzo błyskotliwy i subtelny, zamiast oczywistej demaskacji tworząc moment narracyjnego splątania.

Na myśl przychodzi tu jeden z najsłynniejszych stand-upów naszych czasów, wspaniała Nanette Hannah Gadsby. Serial przypomina go zarówno pod względem zbliżonej perspektywy autorek, jak i sposobu kreowania autentyczności. Nie jestem przekonana, czy Work in Progress jest tekstem na tym poziomie, z pewnością jednak ten sam mur obojętności próbuje rozbić.

W pewnym momencie serialu można się złapać na myśli, że Chris (Theo Germaine) z czasem nie tyle znika z pola widzenia bohaterki, ile przestaje być słyszalny. Jego wypowiedzi zajmują coraz mniej miejsca w scenariuszu, jego perspektywa ustępuje miejsca lękom Abby. Wreszcie – częściej pojawia się jako temat rozmów i rozmyślań aniżeli aktywny uczestnik dialogu czy wydarzeń. Z jednej strony można to uznać za wadę serialu – ostatecznie ponownie otrzymujemy absolutnie dominującą perspektywę neurotycznej kobiety w średnim wieku, poboczne wątki queerowe zaczynają pełnić raczej dekoracyjną funkcję. Z drugiej jednak strony to właśnie dzięki temu zabiegowi widz może dostrzec, jak dalece Abby odrywa się od bezpośredniego doświadczenia, od własnego związku, od bliskich relacji, a zatapia się w swoich lękach i samoponiżeniach. Kiedy Chris zastanawia się, jakich słów użyć, by ją opisać, Abby zgaduje serię poniżających określeń: old? fat? loud? needy? insecure? what? Okazuje się, że bardzo trudno przebić się do głównej bohaterki z miłosnymi, przyjacielskimi czy nawet przyjaznymi określeniami. To bardzo bolesny seans, pokazujący, jak bardzo tożsamościowe konstrukcje sięgają naszych najtrwalszych wyobrażeń o nas samych. I znikają dużo wolniej, niż się pojawiły.

Pod pewnymi względami przypomniało mi to drugi sezon Dziewczyn, w którym dopiero po kilku odcinkach stało się dla mnie jasne, że Hannah od dawna już nie opuszcza swojego mieszkania, nie potrafiąc wyjść z zaklętego kręgu lęku, kompulsji i depresji. Work in Progress przybliża nas nie tylko do podobnego doświadczenia, ale także pokazuje historię Abby w odniesieniu do tworzonych przez nią relacji, przeszłości, wreszcie autoidentyfikacji. Mimo że bardzo wiele fragmentów serialu tworzy bardzo udaną komedię (jak rozmowy Abby ze szwagrem, wykreowanym na typowego białego heteroseksualnego palanta, wspomniana wycieczka na koncert Dolly Parton czy rozmowy głównej bohaterki z najlepszą przyjaciółką – Campbell), po zakończeniu seansu nie zostaje po nich zbyt wiele w pamięci. Odnoszę wrażenie, że komediowe fragmenty z jednej strony służą pokazaniu, że Abby nie jest jedynie swoją chorobą psychiczną, swoją tożsamością seksualną, wreszcie swoim ciałem – że jest człowiekiem, który ma też charakter, indywidualne preferencje, poczucie humoru. Z drugiej zaś pozwalają widzowi odetchnąć choćby na chwilę w obliczu naprawdę mrocznej narracji nie tylko o jednostce, ale także naszej rzeczywistości społecznej, w której od Pat do dziś nie minęło tak wiele czasu.

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).