Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„They know, they just don’t care” (Pora zwyrola)

Domowe seanse, małe kina, popcorn robiony na oleju – to nas kręci, to nas podnieca. Już nie mega hit w 4D, ale kino mikro i cztery litery na tle zachodzącego słońca. Jak u Gombrowicza: Księżyc wypływał zza chmur, lecz nie był to księżyc, tylko pupa. Pupa niezmiernych rozmiarów nad wierzchołkami drzew. Dziecięca pupa nad światem. I pupa. I nic, tylko pupa. Tam oni przewalający się w kupie, a tu pupa. Pupa, czyli Pora Zwyrola.

Przeżyliście kiedyś traumę podczas wizyty u fryzjera? Siedzicie na fotelu, a tu do lokalu wchodzi mamusia z czteroletnią córeczką. I ta córeczka siada na sofce, nóżka na nóżkę jak spikerka w telewizji i do fryzjerki mówi: „Fantastyczną ma pani fryzurę. Robiła pani ostatnio coś z włosami?”. Otwieracie szeroko oczy i przyglądacie się uważniej odbiciu dziecka w lustrze, żeby się upewnić, czy na pewno dziewczynka ma cztery lata. Zaczynają rozmowę o fryzurach, matka, córka i ich fryzjerka, a Wy macie ochotę wstać i pokazać pupę.

Jeśli zdarzyło Wam się kiedyś coś podobnego, to już wiecie, jak się rodzi „Zwyrol”. O Porze Zwyrola – cyklu pokazów filmowych prezentowanych w Kinie Mikro mówi się, że to inspiracja kinem eksploatacji – dążącym do przekraczania granic: formalnych, tematycznych, estetycznych i etycznych; kino, które jest obrzydliwe i urocze.

Czysta obscena, tylko po co? Trafiłam na pokaz filmów z końca lat 80. Prezentowała je krakowska Pora Zwyrola we współpracy z VHS Hell. Ich wspólnym mianownikiem był przede wszystkim bardzo niski poziom. Wszystko w imię zasady: Gumowym potworom, opętanym seksem kosmitom i punkom ery nuklearnego Holokaustu – mówimy tak!

Pokazy te, z natury o antykonsumpcyjnym charakterze, nie schlebiają mieszczańskim gustom publiczności (może tylko w tym, że organizatorzy pozwalają wnosić własny prowiant). Zwyrol szuka tego, co jest jak najmniej atrakcyjne. Ma już dość bycia dopieszczanym przez mechanizmy popkultury. Każdą ulotkę natychmiast wyrzuca do śmieci, ale jeśli się dowie, że gdzieś, nie do końca wiadomo gdzie, dzieje się coś niemainstreamowego, rusza na łowy.

Zwyrol zamiast zafundować sobie dawkę sporych emocji, woli zafundować sobie godziny nudy. Nie mylić z hipsterem. Zwyrol nie jest cool, on po prostu „rzyga tęczą”. Jest dziwakiem, który przez dziesięć godzin słucha HE-MAN HEYEAYEA SONG FOR 10 HOURS, by potem napisać w komentarzu: OMG I HAVE NO LIFE.

Czy Zwyrol jest świadom tego, co robi? Czy zdaje sobie sprawę z roli „kompulsywnego powtórzenia”*, które za pomocą mechanizmów popkultury rozsadza ją od środka? I w końcu, czy jest duża przepaść między Zwyrolem a Warholem? Chcę być maszyną do robienia obrazów – prowokacyjnie twierdził ten drugi i niemal nie ulega wątpliwości, że gdyby żył w czasach Youtube’a, to on zapętliłby theme song z He-Mana. Wiederholen – uporczywe powtarzanie służy rozerwaniu zasłony powtórzenia*. Uporczywe powtarzanie schematów rozsadza schemat.

I jeszcze ten śmiech. Śmiech, który budzą filmy prezentowane na pokazach Pory Zwyrola jest śmiechem bachtinowskim – obnaża nieoficjalną stronę rzeczywistości. Pora Zwyrola to dzikie zapusty, przeciwny biegun czerwonego dywanu. Organizatorzy zachęcają: można gwizdać i komentować, można śpiewać theme songi w trakcie pokazu. Blisko nam do siebie, bo śmiejemy się w tych samych momentach. I kiedy w środku filmu cała sala śpiewa: This is a hard ticket to Hawaii, powstaje wrażenie absolutnego zjednoczenia– zjednoczenie w śmiechu. Nie chodzi tu ani o sentymentalny powrót, ani o prześledzenie historii kina klasy B. Nie chodzi o hołd złożony czasom pierwszych efektów specjalnych i superbohaterów. Nie śmiejemy się dlatego, że pewne rozwiązania pokonał czas, ale właśnie dlatego – że nie pokonał. Śmiejemy się z samych siebie.

O tym śmiechu muszą wiedzieć nawet twórcy superprodukcji. Wiedzą, że mamy dystans do superbohaterów i może – po epoce śmierci Boga – oto jest kolejna, która nastała – epoka śmierci superbohatera. Bohaterowie superprodukcji nie są już tak wszechmocni jak kiedyś – James Bond i Batman w swoich najnowszych realizacjach borykają się z konceptem odejścia na emeryturę. Bo Zwyrol wybiera „Ridża”, kiepski żart, wulgarność i goliznę, a wszystko to w hurtowych ilościach, obezwładniające samo siebie. A kiedy idzie do kina dla „normalnych ludzi”, wybucha śmiechem, gdy Batman szorstkim głosem oznajmia: They know, they just don’t care.

 

* H. Foster, Powrót Realnego, w: Powrót Realnego. Awangarda u schyłku XX wieku, przeł. M. Borowski, M. Sugiera, Kraków 2010.