Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Czynny do odwołania” – w służbie Świetlickiemu

Recenzje /

Jesteś bydlę – usłyszała siedząca obok mnie na widowni Teatru Powszechnego pani. Słowa padły pod jej adresem z ust aktora. Nie zareagowała, choć pewnie w zamierzeniu twórców sztuki Czynny do odwołania zareagować powinna. Może właśnie dlatego Marcin Świetlicki woli estradę muzyczną od sceny teatralnej?

Pomysł Piotra Bikonta jest dobry, choć mało oryginalny. Reżyser przyjął, że proza i poezja Świetlickiego są ze sobą powiązane, wzajemnie się komentują i uzupełniają, a zawarty w nich potencjał performatywny sprawia, że z powodzeniem można je „odegrać” przed widownią. Oprócz treści literackich, za podstawę Czynnego do odwołania służą wątki z biografii poety. Życio-pisanie ilustruje plakat spektaklu – ze stalówki pióra skapuje duża, czerwona kropla. Całość uwikłana jest w topografię współczesnego Krakowa. Na rewersie folderu, który każdy uczestnik przedstawienia dostaje „do rączek”, znajduje się mapka pt. Kraków Świetlickiego z opisami lokali przygotowanymi przez Marcina Barana. Wszystko pięknie, zgodnie z tropami i wskazówkami rozsianymi w utworach przez samego Świetlickiego. Czyżby jednak twórcy przedstawienia nie wyłapali ironii poety, który we Wstępie do zbiorczego wydania swoich Poezji zastrzega: Mam nadzieję, że nie pojawi się jakiś samozwaniec, który będzie uważał, że ma prawo do schedy po mnie i który będzie się we mnie specjalizował, udając, że posiadł jedyną prawdę o Świetlickim? Wydaje się, że przewodnik po Krakowie śladami poety jest realizacją czarnego proroctwa. A może odwrotnie – jest nią moja ingerencja w jego obronie? Trudno powiedzieć.

Spektakl Czynny do odwołania z pewnością jest świadectwem bardzo wnikliwej lektury Świetlickiego. Świat sceniczny został wywiedziony z jego powieści kryminalnych. W prowincjonalnej (niewarszawskiej, nie wiemy czy krakowskiej, czy podkrakowskiej) knajpie spotykają się Barmanka (w tej roli Maria Czykwin), Mango (Jacek Beler), Wiesio (Grzegorz Falkowski), Grzesio (Piotr Ligienza) i Bohater (Sławomir Pacek), inne niż u Świetlickiego jest jednak rozłożenie akcentów. Barmanka to postać nadspodziewanie wyrazista, we właścicielu lokalu trudno doszukać się książkowego Manga, a Bohater (domniemany Mistrz, podmiot wierszy i Świetlicki w jednym) jest jakby nieswój. Towarzystwo rozmawia zgrabną kompilacją dialogów powieściowych i wierszy poety, co pewien czas przeplatanych śpiewanymi wstawkami. Trzeba przyznać, że Piotr Bikont, Edward Pasewicz oraz Maciej Piotr Prus, czyli panowie odpowiedzialni za adaptację, dokonali bardzo przemyślanej selekcji materiału i utworzyli spójną, logicznie uporządkowaną całość. Tekst literacki, pozostawiony bez większych zmian, świetnie sprawdza się na scenie teatralnej – przez półtorej godziny zajmuje uwagę widzów, śmiesząc i skłaniając do refleksji, w przystępny sposób prezentując poważne treści. Świetlicki to samograj – wystarczy mu nie przeszkadzać, by spełnił swoją funkcję.

Twórcy – ambitnie – postanowili jednak wtrącić swoje trzy grosze. Przede wszystkim zrezygnowali z muzyki Świetlików na rzecz koneserskiej mieszanki wyborowych kąsków z klubowych parkietów. W efekcie podkład nie ilustruje treści wierszy, ale zagłusza je, stanowi szum, przez który poezja próbuje się przebić; bądź kontrastuje z nimi, wskazując na osadzenie głosu we współczesnej „dyskotekowej” rzeczywistości (Wyłączmnie). Pewne zmiany znaczeniowe przynosi także wykorzystanie możliwości formalnych medium teatralnego, czego najlepszy przykład daje realizacja utworu Anioł/trup. Słowa Ty jesteś czysta wypowiada Bohater pochylony nad kieliszkiem wódki, co multiplikuje możliwości interpretacji wiersza. Chwała twórcom za tego typu zabiegi, które nie prezentują jednej prawdy o Świetlickim, ale zapraszają do pogłębionej refleksji nad przesłaniem tej twórczości, akcentując jej niejednoznaczność.

Największą trudność sprawia (nie tylko mnie, o czym mogą świadczyć rozmowy zasłyszane po zakończeniu spektaklu) ocena kreacji osób scenicznych. O ile Wiesio i Grzesio wywiązali się ze swojej roli doskonale, a Barmanka stanowiła siłę napędową całego przedstawienia, o tyle Mango, a szczególnie Bohater, wypadli niezwykle jednowymiarowo. Na scenie wyraźnie zarysowują się dwie frakcje. Po jednej stronie stoją „promotorzy kultury niezależnej” – karykaturalni, śmieszni, zmanierowani i nieautentyczni. Ich specyfikę najlepiej oddają słowa Barmanki: On nie jest gejem. On tylko aspiruje. Po drugiej stronie barykaduje się w zasadzie jedna podmiotowość rozparcelowana na trzy postaci. Głos kobiecy, który u Świetlickiego jest wątły i bagatelizowany, w tym przypadku przemawia bodaj najdobitniej. Barmanka to w gruncie rzeczy romantyczny aspekt Mistrza – wierzy w ideały i prawdziwą miłość, choć życie boleśnie zweryfikowało jej poglądy. Sprawia wrażenie osoby ironicznej i zdystansowanej, jednak gdy nadarza się okazja, podejmuje kolejną nieudaną próbę obdarzenia kogoś uczuciem. Mango to przerośnięty punkowiec, „mały staruszek” ze zdjęciem Babilonu w portfelu. Wspomina dawne ideały, znajomych, minione lata. Choć nie szczędzi krytyki współczesnym czasom, sam potrafi się w nich odnaleźć. Co innego postać nazywana w sztuce Bohaterem, o aparycji niezwykle zbliżonej do Marcina Świetlickiego. Oczekiwania wobec alter ego poety są duże: pojawi się na scenie, brejknie wszystkie rule, z przyzwyczajenia wejdzie w kilka kobiet, umrze z miłości i wykpi całą otaczającą go rzeczywistość. Tymczasem Bohater jest ograbiony z charakterystycznego dla Świetlickiego czarnego humoru i ironii, potulnie siedzi z boku, beznamiętnie przygląda się wydarzeniom scenicznym, raz po raz kwitując je sentencjonalnymi stwierdzeniami.

Literacki Świetlicki jest każdą z wymienionych postaci po trosze i w tym tkwi jego siła. Podmiotowość tej twórczości krystalizuje się na przestrzeni niemal dziesięciu tomików poetyckich i trzech powieści, uzupełnianych o wypowiedzi i działalność medialną samego autora. Trzydzieści kilka lat pisania wierszy to nie w kij dmuchał – mówi poeta – ukonstytuowana w tym czasie tożsamość jest niezwykle złożona, niemożliwa do zaprezentowania w całej swej różnorodności przez jednego aktora w kilkudziesięciominutowym przedstawieniu. Twórcy Czynnego podjęli dobry trop. Dokonali analizy „Marcina”, rozbicia go na wiele różnych osobowości, w sposób – jak się wydaje – uprawomocniony przez poetę w wierszu [Cały pokój jest obwieszony Marcinami…]. Jednak co wolno Świetlickiemu, to nie tobie… reżyserze.

Oddając sprawiedliwość spektaklowi Czynny do odwołania, należy uznać go za obraz zajmujący, ciekawy, spójny, gwarantujący rozrywkę na poziomie. Pochwalić też trzeba dobrą grę aktorską, szczególnie Marii Czykwin. Mimo to nie sposób uciec od konfrontacji z istotą materiału literackiego, będącego podstawą przedstawienia. Świetlicki jest samowystarczalny i nieredukowalny, sam wie, jakie medium jest dla niego najwłaściwsze (nie bez przyczyny gra koncerty, zamiast pisać sztuki teatralne), a wszelkie próby zewnętrznej ingerencji w jego twórczość są zwyczajnie zbędne. W tym aspekcie Czynny do odwołania wypada blado, sam w sobie nie wprowadza nowej jakości, a jedynie potwierdza tezy, jakie wobec dzieł Świetlickiego stawia się od dawna. Pozostaje w służbie autora Zimnych krajów. I dobrze!

 

Malwina Mus-Frosik

(ur. 1987) – doktor literaturoznawstwa związana z Wydziałem Polonistyki UJ. Zainteresowana związkami literatury z popkulturą – bada działalność Marcina Świetlickiego, chętnie zajmuje się krytyką literacką, okazjonalnie także muzyczną.